Prognoza pogody się nie sprawdziła. Po wyjściu dziś z hostelu żałowałem, że nie zabrałem okularów przeciwsłonecznych.
Ale wróćmy do dnia wczorajszego. Wbrew pozorom nie wyjechałem wczoraj bardzo daleko, a jedynie 30 km za Dublin do miejscowości Killiney i Dalkey. Dojeżdża tam kolejka podmiejska, którą warto się przejechać już choćby dla malowniczej trasy wzdłuż wybrzeża Morza Irlandzkiego. Wysiadłem przy plaży w Killiney (gdzie można się nawet wykąpać pod okiem ratowników, choć śmiałków było niewielu), by następnie przejść przez najbardziej ekskluzywną dzielnicę w aglomeracji Dublina do Dalkey. Po drodze mijałem wiele naprawdę okazałych rezydencji, większości nie było jednak widać przez wysokie płoty. Wyczytałem w przewodniku, że cena za posiadłość to suma rzędu 5 milionów euro! Trasa mojego spaceru nieprzypadkowo biegła koło Manderley Castle, w którym mieszka Enya, moja ulubiona artystka. Sam zamek robi duże wrażenie, ale niesamowity widok, jaki się roztacza z okolicy jest jeszcze bardziej zachwycające. W okolicy tej dom ma także Bono. To interesujące, jak wiele gwiazd muzyki o światowej sławie pochodzi z 5-milionowej Irlandii: Enya, U2, The Cranberries czy Clannad. Czyżby stał za tym jakiś celtycki talent do tworzenia muzyki?
Nad zamkiem Enyi znajduje się Wzgórze Victorii, z którego roztacza się niepowtarzalny widok na Dublin i morze. Przeszedłem stamtąd wzdłuż stromych ścian skalnych, na których widać było wspinaczy aż do Dalkey, gdzie obejrzałem z zewnątrz zamek. Po powrocie do Dublina przespacerowałem się jeszcze w stronę portu, by zobaczyć zacumowane tam statki. Do hostelu wrociłem o 22, bardzo zmęczony. Ale warto było się zmęczyć :)
Dzisiaj dzień spędzam bardziej rekreacyjnie. Koło południa byłem w Browarze Guinessa, gdzie po godzinnym zwiedzaniu miałem okazję wypić pintę tego smacznego piwa. Uciąłem tam pogawędkę z parą Australijczyków, którzy postanowili zaznać w środku zimy trochę letniej pogody. Gdy powiedziałem, że jestem z Polski chwilę się zastanowili i spytali, czy to blisko Niemiec. Cóż, dobrze, że chociaż to wiedzieli.
Później udałem się do Muzeum Narodowego, choć nie byłem nim zafascynowany. O tyle dobrze, że narodowe muzea są tu bezpłatne.
A teraz wychodzę do Gate Theatre na "Tramwaj zwany pożądaniem". Recenzja jutro.