Udało się, nareszcie dotarłem do Irlandii! Choć nie było łatwo.
Przez chwilę myślałem, że spędzę w Bratysławie więcej czasu niż planowałem. Podczas kontroli granicznej słowackiej pani policjantce nie spodobał się mój dowód. Może dziwnie wyglądałem jako jedyny nie-Słowak i nie-Irlandczyk w kolejce. Została mi zadana seria dziwnych pytań, które gdyby nie to, że były zadane po rosyjsku, pasowalyby do urzędnika imigracyjnego na amerykańskim lotnisku. Co ciekawe, gdy odpowiadalem po angielsku, kazano mi mówić po polsku, a wreszcie spytano, czy rozumiem język polski. Dopiero gdy pokazałem paszport przestałem być podejrzany o podrobienie polskiego dowodu i udawanie Polaka. Ciekawe, czy problem leżał w moim dowodzie, czy w urządzeniach na bratysławskim lotnisku. W Dublinie przedstawiciel tutejszej Gardy jedynie zerknął na zdjęcie w paszporcie (zrezygnowałem z używania dowodu), nie sprawdzając szczegółowo jego autentyczności.
Sam lot do najprzyjemniejszych nie należał. Mieliśmy 30 minut opóźnienia, samolot był calkowicie pelny, wokół płakało mnóstwo dzieci, a korytarzem cały czas kursowali stewardzi w roli obwoźnych handlarzy różnorakich dóbr od Ryanaira.
Lotnisko w Dublinie zaskoczyło mnie swoją wielkością. Składa się z dwóch terminali połączonych bardzo długim chodnikiem (miałem okazję go przejść). Zaraz po odebraniu bagażu kupiłem trzydniowy bilet autobusowy i wsiadłem do autobusu, który rozwozi ludzi po Dublinie, oferując jednocześnie ciekawą wycieczkę. Hostel Tipperary House okazał się być bardzo przyjemnym miejscem. Dzielę pokój z dwiema nieco młodszymi ode mnie Niemkami. Były tu 5 dni i Dublin bardzo im się spodobał. Wieczór spędziłem na nieco chaotycznym spacerze po centrum Dublina - byłem przed Zamkiem i Katedra św. Patryka.
Zdjęcia będą jutro!
Aha, deszczowe powitanie dlatego, że padal dzisiaj deszcz. Jutro i pojutrze też ma padać. Taki urok Irlandii.