Poszedłem na łatwiznę. Do Klifów Moheru z Galway najłatwiej i pewnie także najtaniej można się dostać wraz z jedną z wielu zorganizowanych wycieczek. Tak też zrobiłem, co zaoszczędziło mi sporo trudu (i pieniędzy), lecz jednocześnie odebrało trochę magii związanej z pobytem w tym miejscu.
Cliffs of Moher są reklamowane jako najwyższe klify w Europie. Jest to nieprawda, bo wyższe są choćby Slieve League Cliffs w hrabstwie Donegal. Niemniej Klify Moheru robią wrażenie i słusznie uchodzą za jedną z największych atrakcji Irlandii. To co może się nie podobać, to fakt, że za wstęp na klify (które mają kilka kilometrów długości) jest pobierany niemały haracz (6 euro od osoby dorosłej). Na obcowanie z klifami miałem tylko 75 minut. Wydaje się, że to dużo czasu; mnie zleciał jednak bardzo szybko. Myślę, że najlepszą porą na wizytę jest późne popołudnie, kiedy można przejść całą trasę nad klifami bez tłumu turystów wokół.
Plan wycieczki obejmował także przejazd przez Burren, krainę niesamowitych kamiennych wzgórz, które stanowią obiekt zainteresowania przede wszystkim geologów, botaników i ornitologów. Przyroda Burren jest niezwykle bogata, miesza się tu roślinność arktyczna ze śródziemnomorską; można tu znaleźć większość gatunków roślin i zwierząt występujących na Zielonej Wyspie. Z wycieczki ogólnie jestem zadowolony, choć zdecydowanie lepiej wynająć jest samochód i samemu przemierzyć tę okolicę bez pośpiechu.
Piszę ten wpis już w Cork, słuchając irlandzkiej muzyki w hostelowym barze. To moja ostatnia noc w Irlandii.