Niedzielę spędzam, zbytnio się nie przemęczając. O 10 byłem na mszy w tutejszym kościele Świętego Serca. Jako że znajduję się w jednym z nielicznych irlandzkich gaeltechtów, językiem tu używanym jest irlandzki i w tym też języku odprawione było nabożeństwo. Czas do południa spędziłem w pokoju, patrząc na zamglony szczyt Errigal Mt. Jak dobrze, że byłem tam wczoraj! Wybrałem się później na obiad do pobliskiego Dunlewy Visitors' Centre. Poza restauracją znajdują się tu zachowane stare zabudowanie Dunlewy oraz przystań, z której można wypłynąć na rejs łodzią po Dunlewy Lough. Postanowiłem skorzystać z okazji i kupić bilet na wycieczkę z przewodnikiem po starej wiosce i na rejs. Było warto, bo to miejsce przerosło moje oczekiwania! Przewodnik zaprezentował, jak przędzie się wełnę na kołowrotku oraz przy użyciu oryginalnej, mocno skomplikowanej maszyny, jak wytwarza się tweed, w czym specjalizowała się tutejsza ludność. Stare wnętrza pozwalały na wyobrażenie sobie, jak trudne życie w tym surowym rejonie Irlandii wiedli jeszcze do niedawna osadnicy. Podczas rejsu po jeziorze dowiedziałem się o wszystkich duchach i potworach, jakie ponoć żyją w okolicy - najstraszniejsza wśród nich jest Zielona Dama. Jeden z duchów mieszka też w opuszczonym kościele, którego zdjęcie zamieściłem wczoraj. Nie było go jednak wczoraj w domu. Popołudnie spędziłem zatem bardzo przyjemnie.
Teraz muszę zaplanować resztę pobytu na Szmaragdowej Wyspie. Jedno już wiem - następny przystanek to Galway.